Styczeń dobiega końca i tym sposobem zbliża się wielkimi krokami mój najbardziej upragniony zimowy czas - luty, a co za tym idzie: ferie zimowe! Jako, że mam aż 2 tygodnie wolności, pierwotnie myślałam o powrocie do domu, do mojej kochanej Warszawy, ale ciepłolubną osobę odstraszają aktualnie tamtejsze temperatury, więc wzrok podążył na mapie w innym kierunku Europy - tym pełnym słońca, katalońskiego słońca. Jak już się łatwo domyślić, na celowniku mam Hiszpanię - tygodniowy trip od Barcelony przez Saragossę i mniejsze miejscowości aż po Madryt. Na razie wszystko jest na etapie planów, bo rozważam również inne kierunki - Rzym, Kopenhagę oraz południe Francji. Na szczęście mam jeszcze trochę czasu na marzenia, gdzie-ja-to-nie-pojadę i planowanie. Jak dotąd w Hiszpanii byłam raz, spędziłam wspaniały tydzień na Costa del sol i to wystarczyło, żeby zakochać się w tym kraju. Jak do tego dodamy jeszcze zafascynowanie Barceloną po obejrzeniu Vicky Christina Barcelona - czy można chcieć czegoś więcej?
Czasem wystarczy ujrzeć miasto w tle jakiegoś filmu, opowieści, żeby się nim zafascynować. Jeżeli chodzi o Paryż - to czasem bywa nawet głównym bohaterem. Natknęłam się dziś w internecie na krótki film przedstawiający Paryż w 1990 roku, który zainspirował mnie do napisania paru słów o roli tego miasta w kinematografii.
Paris, je t'aime. Zdecydowanie mój numer jeden, jeżeli chodzi o moje paryskie filmy. 18 reżyserów oprowadza nas po 18 dzielnicach Paryża, w każdej z nich opowiadając inną historię - oczywiście historię o miłości. Jak dodamy do tego jeszcze świetną obsadę to film nie może być zły. Nowelki są bardzo zróżnicowane, więc myślę, że każdy znajdzie w tej produkcji coś dla siebie.
O północy w paryżu. Klimat lat '20, przepiękna Marion Cotillard, spotkania z Hemingwayem, Fitzgeraldami, Picassem, Dalim i innymi artystami, liczne zdjęcia miasta o różnych porach dnia i nocy, Cole Porter, czy jest tu coś czego można nie kochać?
Paris when it sizzles. Niestety małe rozczarowanie, mimo mojej OLBRZYMIEJ miłości do Audrey Hepburn, ten film nie należy do moich ulubionych - ale warto obejrzeć choćby dla ujęć Paryża z lat '60 i paru zabawnych scen Audrey&Holden.
Le Fabuleux destin d'Amelie Poulain. I na zakończenie jeden z filmów, który mogę oglądać tysiące razy i za każdym razem mnie oczarowuje. Amelia i jej kult drobnych przyjemności, Montmartre z małymi kawiarenkami, muzyka Yanna Tiersena i to wszystko w jednym zestawie. Od zawsze na zawsze 10/10 i z czystym sumieniem mogę polecić każdemu. Więc polecam!
Oczywiście filmów jest dużo dużo więcej (choćby 2 dni w Paryżu, Pozdrowienia z Paryża czy też Ostatnie tango w Paryżu) i każdy pokazuje to miasto z innej strony. A jest co pokazywać - bo to prawdziwe miejsce z sercem i duszą.